Majówka - chujówka

 Rozpoczął się właśnie coroczny festiwal pod tytułem majowa pogoń po polskich drogach. Dla kierowców oznacza ona często bezsensowną, kilkugodzinną podróż do jednej z naszych zatłoczonych mekk narodowych pokroju Łeby czy Zakopanego, aby po dotarciu na miejsce wreszcie w spokoju się zajebać i zjeść kawałek kiełbasy. Dla policji oznacza cykliczne żniwo w postaci represjonowania tych nieszczęśników, którzy wpadli w pułapki radarowe.

Dobrych osiemnaście lat temu wracałem z takiego majowego weekendu z Budapesztu. Licząca ponad 700 kilometrów trasa była bardzo komfortowa, dopóki nie wjechałem do Polski. W Korbielowie natychmiast przywitał mnie ukryty w krzakach policjant, który zaczął mi wymachiwać lizakiem. Akurat wtedy miałem bardzo szybki jak na owe czasy samochód, a policja nic nie mogła zrobić temu, który nie zatrzymał się do kontroli (wystarczyło powiedzieć, że się nie zauważyło i w zasadzie to kończyło sprawę). Ponieważ policja stała przy drodze land roverem defenderem, a więc pojazdem z trudem wyciągającym 120 km/h to nawet nie trudziłem się, aby zwolnić, a jeszcze dodałem gazu. O dziwo rzucili się w pościg, o czym przekonałem się widząc ich w tylnym lusterku. Znowu nacisnąłem pedał przyspiesznika i... Tyle ich widziałem.

Oczywiście dziś taki numer by nie przeszedł. Przede wszystkim nie ma wytłumaczenia, że się nie widziało policjanta dającego sygnały by się zatrzymać; Dawniej policjant musiał machać lizakiem z pobocza. Dziś może wyłazić jak cielę nawet na środek trzypasmówki i blokować ruch. Każdorazowe jego zignorowanie jest natychmiast podciągane pod próbę przejechania policjanta i sprowadzenia na niego zagrożenia życia. Nadto zwykło się zakładać, że samochód, który nie zatrzymuje się do kontroli "może pochodzić z kradzieży". Naturalnie. Każdy samochód na pierwszy rzut oka może pochodzić z kradzieży. To wystarczy, aby rozpocząć pościg zacięty niczym kolejna część "Szybkich i wściekłych". Kierowca ma przejebane. Z drugiej strony nawet nie trzeba zaczynać tego pościgu. Zmiany w prawie umożliwiają dupnięcie delikwenta jedynie na podstawie zeznań funkcjonariuszy, którzy powiedzą że auto z numerem takim a takim zrobiło to a to.

Ale się kurwa zaczaił...

Sama policja może się czaić, gdzie chce. Drzewiej obowiązywała zasada, że radiowóz musi być widoczny dla zatrzymywanego pojazdu. Czyli w praktyce musi być ustawiony tak, aby kierowca zatrzymywany do kontroli widział go jadąc. Uniemożliwiało to chowanie się po krzakach. Oczywiście - polską metodą - postanowiono zmienić dwa słowa w ustawie i obecnie radiowóz musi być widoczny dla uczestników ruchu. Czyli dla ciebie nie musi być, ważne, że widzi go jakikolwiek inny uczestnik ruchu drogowego. To umożliwia praktycznie każdy numer poza postojem w miejscu niedozwolonym. Ale i na to znaleziono radę; Dawniej postój radiowozu w miejscu niedozwolonym wymagał użycia sygnałów świetlnych i dźwiękowych. Obecnie skreślono z ustawy to ostatnie słowo... Tym sposobem radiowóz może sobie stać gdzie chce i go nie słychać.

Co to wszystko oznacza w praktyce? Niestety, nic dobrego. Spodziewajmy się lawiny idiotycznych kontroli o wykroczenia w stylu "jechał pan 62 a tu mamy ograniczenie do 50", albo "tu stoi znak 30 na godzinę bo miesiąc temu były tu roboty drogowe i zapomnieli posprzątać znak, a pan jedzie pięćdziesiątką". Rzecz jasna takie debilne kontrole nie mają nic wspólnego z bezpieczeństwem na drodze. Są tylko sposobem na krojenie kasy z kierowców i sposobem represji. Przeto nie od dzisiaj wiadomo, że wykroczenie to nie łamanie prawa. To czysty handel.

PS: Informuję również wszystkich Prawdziwych Polaków aby nie trudzili się z podpierdoleniem mnie na policję za ucieczkę 18 lat temu w Korbielowie. Czyn ten uległ bowiem przedawnieniu i tej sprawie możecie zrobić dokładnie tyle samo, co w sprawie reparacji wojennych od Niemiec.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeżeli samochód jest przedłużeniem penisa, to motocykl jest jego protezą

Woronicza Carmageddon

Wychujamy cię, ale za to bezpiecznie.