O wartości pojazdów zabytkowych

Przy okazji ostatnich odwiedzin stolicy miałem okazję zapoznać się z konkretną kolekcja pojazdów zabytkowych. Gwiazdą był Mercedes 190 SL z lat 50-tych w cenie - bagatela - coś ponad osiemset tysięcy złotych. Naturalnie jest to inwestycja. Taki pojazd będzie coraz droższy. Za 7-8 lat będzie kosztować półtora miliona, co oznacza że jest znakomitą lokatą kapitału.

Mercedes 190 SL (W121) - ponadczasowa elegancja i... wartość

Jakie są minusy? Oczywiście nie można takim samochodem za dużo jeździć, a już na pewno nie można kozaczyć jak ś.p. Pizdetti i owinąć go wokół słupa, bo części - aczkolwiek wciąż są - są bajońsko drogie. Po prostu takie auto służy głównie do stania w garażu jako ozdoba, tudzież do lansu i kameralnych spotkań biznesowych. Nakulać nim można nie więcej niż kilkaset kilometrów rocznie, bo jeszcze się nie daj Bóg się zużyje albo zepsuje i wtedy będzie kaplica.

Czy w takim razie wszystkie samochody zabytkowe są dobrą lokatą kapitału i są cokolwiek warte? Nie. Tak naprawdę zwyżkują tylko topowe auta, tak jak zwyżkują tylko obrazy topowych malarzy. Bohomaz nieznanego szerzej Zenka, namalowany na rozpiętej na blejtramie szmacie od sracza nigdy nie będzie za wiele wart i nie zmieni się to nawet za 200 lat. Największym zaś kłamstwem rynku pojazdów zabytkowych (w Polsce) jest przekonanie, że absolutnie każde auto będzie kiedyś coś warte, gdy będzie dostatecznie stare. Jest to matematyczna bzdura do potęgi entej razy dziesięć silnia, usilnie powtarzana przez posiadaczy aut za 5-8 tysięcy, czyli typowych polskich zbieraczy-pizdeuszy, wychowanych na Złomniku i Motobiedzie.

Spójrzmy na ceny pojazdów sprzed wojny. Są zaskakująco tanie. Spójrzmy na rynek aut we Francji - samochody z lat 60-tych wciąż są dostępne za kwoty poniżej 5 tysięcy euro. Spójrzmy na Niemcy - to, co w Polsce kolekcjoner nazywał by perełką - na przykład Audi 80 z lat 80-tych - wciąż zalega u Hansa w stodole za mniej niż tysiąc euro. A co w Polsce?

A w Polsce zwykło się sądzić, że każdy, nawet kompletnie nudny szrot to zabytek i będzie kiedyś coś wart. Mało kto potrafi zrozumieć, że sztampowe, tłuczone w milionach egzemplarzy wozidło pokroju opla corsy czy forda mondeo nigdy nie będzie pojazdem kolekcjonerskim. 

Duży wpływ na to mają niestety nie tylko youtuberzy, którym brak mózgu można jeszcze wybaczyć, ale także pisma branżowe. Classicauto po odejściu Jureckiego zamieniło się po części w promocję shitu z lat 90-tych i samochodów japońskich, których wartość kolekcjonerska jest mniej więcej taka sama jak starych, japońskich radiobudzików. Widocznie ktoś ma tam pieniądze z importu tego chłamu i dlatego podbija bębenek.

Tak więc nudne, typowe pojazdy z lat 90 nie są i nigdy nie będą za wiele warte. Te wszystkie beemki E34 (ze znaczkami Alpiny z Aliexpress), te wszystkie nissany, toyoty, ople, które jeszcze parę lat temu były codziennością w ruchu ulicznym - to nie są żadne klasyki, to po prostu stare, nudne samochody. Nazywajmy sprawy po imieniu. Coś, co było drogie i sporo warte kiedyś, co stanowiło obiekt zachwytu na drodze a dotrwało do naszych czasów w bardzo dobrym stanie lub jest świetnie odremontowane - będzie zwyżkować i mieć jakąś wartość. Coś co zawsze było przeciętne - takie pozostanie na wieki wieków.

A co, jeżeli coś zawsze było gównem? Mam tu naturalnie na myśli wyroby z PRL. Tak. zgadliście. To zawsze będzie tylko i wyłącznie gówno. Oczywiście jest pewna grupa ludzi lubująca się w gównie. Jednak reszta normalnych umysłowo osób nie wyda na nie złamanego grosza. Są warte dokładnie zero złotych.

Kiedyś, dziełem przypadku, stałem się posiadaczem fabrycznie nowego pojazdu z PRL. Wystawiłem go na sprzedaż. Słuchając rad "kolekcjonerów" i youtuberów powinienem za niego dostać ciężarówkę kasy. Tymczasem nikt nie chciał na niego wyłożyć żadnych pieniędzy. Wydzwaniali i tylko zawracali mi dupę ludzie chętni na pogawędki ("Ależ ładny! Mój szwagier miał też takiego, tylko poloneza!", "Śliczny! Znam kogoś, kto ma Nysę") albo ludzie chcący się zamienić na inne peerelowskie wynalazki, oferując mi Syreny, Zastavy i inne gówna. Nikt jednak nie kwapił się, aby położyć na stół jakąkolwiek mamonę.

Dlatego - podsumowując - rynek samochodów zabytkowych w Polsce ma cztery strefy. Pierwsza - drogie i coś warte inwestycje, na których będzie można zarobić. Mercedes, Ferrari, Porsche. Druga - pojazdy mieszczące się w widełkach od 50 do 200 tysięcy, które są lokatą i nie tracą na wartości, ale tez nie ustawią nas na długo. Trzecia - wieloseryjny shit jako bańka pompowana przez youtuberów i prasę mającą w tym interes. Czwarta - gówno z PRL, mające jedynie wartość wirtualną wśród gównozjadów. 

A skoro o wartości wirtualnej, to na koniec mały witz:

Jasiu pyta się taty, jaka jest różnica między wartością wirtualną a realną

- Wytłumaczę ci to na przykładzie - mówi tata - Zawołaj siostrę.

Po chwili przychodzi rzeczona siostra.

- Zrobiła byś laskę Arabowi za sto tysięcy dolarów? - pyta ją stary.

- Tak.

Do rozmowy wtrąca się matka.

- Jak możesz proponować dziecku takie rzeczy?

- Oj przestań - mówi stary - A co, sama byś nie poszła, dajmy na to z przystojnym Murzynem, za sto tysięcy dolarów?

- No wiesz... - odpowiada matka i się czerwieni.

- Za sto tysięcy dolarów to ja sam bym zrobił laskę temu Murzynowi - wtrąca się Jaś i wszyscy wybuchają śmiechem.

Kiedy już się naśmiali, ojciec odzywa się do Jasia:

- Widzisz synu, to jest właśnie różnica między wartością wirtualną a realną. Wirtualnie, to ja mam w domu trzysta tysięcy dolarów. A realnie to tylko dwie kurwy i pedała.

Dobranoc.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeżeli samochód jest przedłużeniem penisa, to motocykl jest jego protezą

Woronicza Carmageddon

Wychujamy cię, ale za to bezpiecznie.