Pijani kierowcy wiozą śmierć... I kasę.

Nie ma wyjścia. Znów muszę zamieszać kijem w mrowisku i poruszyć bardzo kontrowersyjny, ale też wymagający myślenia temat. Temat pijanych kierowców. W zasadzie nie będzie to o pijanych kierowcach, bo tych powinno się z marszu pozbawić prawa jazdy i dobrze trzepnąć po łapskach, na przykład obowiązkowym odwykiem. My zastanowimy się dziś nad kierowcami, którzy zwyczajnie sobie wypili.

Ile wypili? Kiedy? Właśnie. I tu jest pogrzebany pies. I w zasadzie co najwyżej pies, bo szedł bym w ostrą polemikę ilu tak naprawdę "przestępców", którzy wydmuchali 0,2 promila nabroiło coś więcej niż pieprznięcie w wałęsającego się po szosie kundla, kota lub kurę. Co w zasadzie oznacza to 0,2 promila?

Oznacza tyle, że ktoś wypił pół piwa, albo miks piwa z sokiem, albo mały kieliszek wódki. Czy to wpływa na koncentrację na drodze? Niewątpliwie tak. Dawno temu, jeszcze na studiach z dziedziny żywienia przeprowadzaliśmy pewien eksperyment. Mianowicie wśród osób parających się rajdami w KJS-ach i mającymi doświadczenie w sim-racingu przeprowadziliśmy badanie polegające na naprzemiennej jeździe samochodem i piciu piwa na kieliszki. Po każdym kieliszku następowała runda na trasie na symulatorze jazdy. Efekt był faktycznie zatrważający; Po drugim kieliszku PIWA (nie wódki) wszystkim rajdowcom wyraźnie spadała koncentracja i wszyscy wykręcali czasy o wiele słabsze, niż na sucho. Dwa kieliszki piwa to tylko około 1/10 puszki. Pewnie nawet nie 0,1 promila... Jeszcze gorzej było przy piątym-szóstym kieliszku. Wtedy wszyscy zaczynali jeździć po ścianach. Praktycznie nie było możliwości, aby ktoś z testujących nie rozbił wirtualnego auta. I taki spadek koncentracji następował po wypiciu zaledwie połowy puszki.

W tym momencie wielu mogło by powiedzieć, że taki eksperyment dobitnie potwierdza konieczność istnienia jak najbardziej drakońskich przepisów i kar dla jadących pod wpływem. Lecz czy na pewno?

Sytuacja na symulatorze jazdy, czy też na odcinku specjalnym rajdu, czy w dowolnej sytuacji podwyższonej koncentracji nie jest odzwierciedleniem sytuacji drogowej. W codziennym ruchu kierowca nie jedzie jak na OESie, kiedy w 3-4 minuty musi dać z sienie wszystko i wykazać się maksymalnym refleksem i koncentracją. Po przejechaniu OESu kierowca opuszcza auto wypompowany i zmęczony, niektórym trzęsą się ręce. OES jest jak sprint na 100 metrów, a codzienna jazda samochodem jest jak spacer. Jeżeli biegniesz na 100 metrów i wypijesz piwo, twój czas na pewno się pogorszy. Ale jeżeli wypijesz piwo i pójdziesz na spacer, to nie znaczy, że będziesz wpadał na innych przechodniów. W codziennej jeździe koncentracja nie jest tak podbita jak w trakcie rajdu samochodowego. Ludzie prowadzą auta, słuchają radia, regulują ogrzewanie, używają Carplay-a, rozmawiają ze współpasażerem. Nikt nie ma zaciśniętych warg i koncentracji niczym samuraj. Zdolność do błyskawicznego hamowania wynosi u kierowcy w trakcie rajdu około 0,2 sekundy, podczas gdy w ruchu miejskim, w sytuacji stresowej kierowca przekłada nogę z gazu na pedał hamulca najczęściej dopiero po 1 sekundzie. Potem dochodzi jeszcze czas samego hamowania. Czy w tym wypadku odczuwalna i udowodniona, aczkolwiek minimalna zwłoka w działaniu układu wolicjonalnego ma jakiekolwiek znaczenie? Czy to znaczenie jest ważniejsze dla bezpieczeństwa niż tłuste, tępe babsko w zasmrodzonym Citroenie za 2500 zł, nie używające kierunkowskazów i sunące z trudem lewym pasem 40 km/h z klapkami na oczach? 

Jakby tego było mało, nasz móżdżek zacznie się gotować jeszcze bardziej, gdy przeanalizujemy policyjne statystyki pod kątem KIEDY łapie się najwięcej kierowców pod wpływem. Czy jako sprawców wypadków drogowych? Czy może nocą, kiedy wychodzą pijani na rogalach z knajpy? A może pod stacjami benzynowymi, gdzie ci pijacy tankują zarówno do baku, jak i do gardła? Otóż nie. Najwięcej wpada na tak zwane "trzeźwe poranki". Rutynowe kontrole na ciasnych osiedlowych dróżkach o poranku, najczęściej w dzień po hucznych imieninach, w czasie których nie mająca na siebie pomysłu ofiara losu ze skłonnością do przemocy podsuwa każdemu po kolei pod usta alkomat. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że jest dość spora różnica pomiędzy kimś, kto właśnie skończył gazować w knajpie i ma we krwi świeżutkie 2 promile po czym wsiada nieprzytomny do auta, a kimś, kto napił się dzień wcześniej, wyspał, zjadł śniadanie, wytrzeźwiał po czym wpadł w policyjną pułapkę, a niebiescy panowie pokazali mu na alkomacie te nieszczęsne 0,2.

Właśnie dlatego kraje cywilizowane dopuszczają pewną ilość alkoholu we krwi jako nieistotną. W USA i Kanadzie oraz Austrii wynosi ona 0,8 promila, W Niemczech, Włoszech, Hiszpanii i Francji 0,5 promila. Polska, ze swoim 0,2 promila znajduje się w ciekawym towarzystwie krajów takich jak Etiopia, Armenia, Kolumbia, Nepal czy Panama. Dodajmy, że w Rosji również obowiązuje limit 0,0-0,2%, co w przypadku Ruskich ma mniej więcej taki sam sens jak zabronić tym ludziom oddychać.



Casus Stuhra pokazuje, że coraz mniej ludzi myśli w naszym kraju zdroworozsądkowo. Za stosunkowo niewielkie przewinienie wylało się na niego wiadro pomyj i hejtu. Hejtu po części rzeczywistego, a po części nakręcanego przez rządowe agencje PR-owe, dbające o przychylną władzy polaryzację społeczeństwa. Wypici kierowcy to bowiem nie tylko wypadki i kwestia bezpieczeństwa. To również kwestia ogromnej kasy.

Olbrzymim punktem w corocznym budżecie Polski są wpływy z mandatów. W rzeczy samej kraj ten wydaje się żyć z kierowców, alkoholików i palących papierosy. Stąd tak naprawdę płynie to wyostrzenie policyjnego miecza na pijących za kierownicą; To po prostu łatwy łup i łatwy frajer do ogolenia z kasy, co dodatkowo przy umiejętnie prowadzonym PR-rze dzieje się w obecności przyklaskującemu temu ogłupiałego społeczeństwa. Z tego samego powodu w Rosji jest taki sam zakaz; Tam po prostu piją wszyscy i władza może jeszcze bardziej skroić ten wystarczająco już ciemiężony naród.

Zwykło się mówić, że główną przyczyną wypadków w Polsce jest prędkość i alkohol. Jeżeli by przyjąć tezę Ralpha Nadera, że auto jest niebezpieczne przy każdej prędkości to mamy do czynienia z brzytwą, którą daliśmy małpie. Ośmielę się przeto zaryzykować twierdzenie, że mamy w Polsce o wiele więcej rodzajów małp, niż tylko te szybkie i pijane.

Komentarze

  1. Do końca się z tym zgodzić nie można. Owszem im mniej procentów tym mniejsza szansa za wypadek, ale trzeba zrobić wszystko by to ryzyko zminimalizować. Jak dla mnie piłeś - tracisz prawko od strzała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech zaczną od siebie złodzieje NASZYCH PIENIEDZY PIERDOLENI

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe ile wypadków drogowych robią rocznie baby?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeżeli samochód jest przedłużeniem penisa, to motocykl jest jego protezą

Woronicza Carmageddon

Wychujamy cię, ale za to bezpiecznie.