Samochody Zabytkowe z PRL - syndrom sztokholmski

Jest takie pojęcie w psychologii jak Syndrom Sztokholmski. Dla przypomnienia napiszę, że jest to przywiązanie się ofiary (porwania, prześladowania) do swojego oprawcy. Mozę mieć różne wymiary, od snów na temat porywacza, poprzez tęsknotę, aż do inklinacji o charakterze seksualnym - tak jak w scenie z filmu Przesłuchanie Bugajskiego, w którym Gajos zbombał Jandę. No tak to już bywa, że kobiet czasami zakochują się w swoich oprawcach. Jak w tym kawale, gdy dwie dziewczyny rozmawiają ze sobą:

- Słuchaj, śniło mi się, że zostałam porwana przez Araba i potem ten Arab mnie wyruchał.

- Jak o czymś takim w ogóle możesz myśleć! Przecież to muzułmanin!

- Ale ten akurat był chyba stuprocentowym katolikiem.

- Dlaczego tak uważasz?

- Bo miał 21,37 centymetra.

Pośmialiśmy się, hahaha, ale do rzeczy; Nie potrafię niczym innym wytłumaczyć miłości do gówna (tak, nie bójmy się użyć tego słowa) wyprodukowanego w PRL niż właśnie syndromem sztokholmskim. Tylko tak można ocenić sytuację, w której ludzie przez lata byli zmuszeni jeździć ostatnim chłamem, byli dupczeni przez władzę, a kiedy komuna upadła i wreszcie stanęli na nogi, zaczęli na powrót kupować i wielbić ten szajs.

Osobiście sam lubię popatrzeć na zlocie pojazdów zabytkowych na ładnie utrzymanego Dużego Fiata. Zwykle rozmawiam wtedy z właścicielem i pytam, czy mogę włożyć do środka łeb. Po czym wkładam i wącham. Przenoszę się w czasie i przypomina mi się dzieciństwo. Tak samo, jak wąchając obornik przypominają mi się wakacje u wujka w na wsi. Nie znaczy to jednak, że chciałbym sobie kupić Fiata 125p, tudzież trochę słomy wymieszanej z gównem. Ale są tacy, co kupują. I jeżdżą. Właśnie startuje coroczna wyprawa maluchów na Monte Cassino. Pewien znany youtuber pojechał na wyprawę Syreną do Turcji (!). Inny - polonezem do Boliwii (!!!). Tego typu aktywność mogę traktować tylko jako przejaw masochizmu porównywalnego z próbą żywienia się przez cały miesiąc za 2 złote dziennie albo obejrzenia jednym ciurkiem wszystkich części Gwiezdnych Wojen, bez przerwy na sranie.

Samochody polskiej produkcji z czasów komuny były koszmarne pod każdym względem. Nie jest prawdą - jak to ukazywał Smarzowski w filmie "Dom Zły", że ktokolwiek marzył w latach 80 o Polonezie. Polonez, Duży Fiat, Maluch a zwłaszcza Syrena - te samochody zawsze były gównem. Złem koniecznym.  Kwestia ich ceny oraz różnic pomiędzy modelami nie była aż tak istotna, bo zdobycie samochodu w PRL nie polegało na uzbieraniu na niego pieniędzy, tylko na zdobyciu talonu. Talon wydawała Milicja. Duży fiat był lżejszy i bardziej poręczny niż Polonez i wiele osób go wolało, ale na pewno posiadacz Poloneza nie czuł się jakimś krezusem w zestawieniu z posiadaczem Dużego Fiata. Maluch był z kolei małym gównem, na którym upadający PRL ruchał obywateli; W końcowej fazie produkcji koszt materiałowo - energetyczny wytworzenia jednego egzemplarza Malucha wynosił $60 (słownie: sześćdziesiąt dolarów). A głupi ludzie harowali na niego latami i zbierali na książeczkach. Wreszcie Syrena: To zawsze był obciach, od zawsze kojarzący się z wsią i kurami. Kto miał u mnie w podstawówce w klasie Syrenę, ten się nawet do tego nie przyznawał. Mam znajomych, którzy jadąc jako dzieci-pasażerowie Syreną w latach 70-tych chowali się pod siedzeniami, aby ich nikt znajomy nie zobaczył. Syrena zawsze była wstydem i śmierdzącą skarpetą. Jak to powiedział trafnie mój znajomy, były prywaciarz i posiadach Syreny Bosto w latach 80-tych "ten samochód był takim skończonym gównem, że nie zdarzyło mi się NIGDY, ale to absolutnie NIGDY, aby jadąc w trasę z towarem mi się nie zepsuł".

A teraz - proszę: Syrena - królowa. Duży Fiat - ikona. Polonez - luksus z PRL-u. Nawet Nysę ktoś ostatnio nazwał "prawdziwą perełką motoryzacji". Skąd się to uwielbienie bierze? Ze sklerozy i głupoty. Starzy ludzie zwyczajnie zapomnieli, jak każdą wolną sobotę ujebani smarem po łokcie naprawiali pod blokiem te zapierające dech w piersiach cuda techniki. A młodzi są tak głupi, że łykają każdą podsuniętą im pod nos propagandę. 

Zloty i rajdy pojazdów zabytkowych zmieniły wtedy swoją konsystencję. Dotąd - dajmy na to na 50 samochodów było 5 pojazdów z PRL. Obecnie na 50 załóg bywa, że i ponad połowa to peerelowskie gówna. 

Zlot maluchów w Giżycku. Sorki chłopaki, ale w takie warunki to bym nawet świni nie wpuścił, żeby sobie racic nie ujebała.

 

W ślad za ogólną jakością tych automobili idzie ich poziom odrestaurowania; Najczęściej żenujący, polegający na pomalowaniu auta przez szwagra w stodole i porozrzucaniu na siedzeniach paru rolek papieru toaletowego, jako upragnionego reliktu z epoki. Dla wszystkich osób związanych ze środowiskiem, które inwestują w prawdziwe, warte po kilkadziesiąt lub kilkaset tysięcy złotych pojazdy zabytkowe wtrążalanie się na zlot oszpachlowanym Maluchem lub Dużym Fiatem jest mniej więcej tym samym, czym pchanie się ledwo dukającego po angielsku motłochu z PIS-u do Parlamentu Europejskiego. Czyli jest tolerowane wyłącznie z grzeczności i traktowane ze sporym przymrużeniem oka. Zresztą coś w tym jest, bo większość posiadaczy perełek z PRL to na oko takie typowe, swojskie chłopy, co lubią się napić na grillu i przegryźć to kaszanką.

Ceny pojazdów peerelowskich również poszybowały, osiągając a następnie przebijając granicę absurdu. Często wystawia się te samochodopodobne wyroby w ogłoszeniach, żądając po 50 - 100 tysięcy złotych za Dużego fiata czy Malucha. Moje doświadczenie z tym rynkiem pozwala mi stwierdzić, że są to wyłącznie ceny życzeniowe, które wystawia się, aby coś udowodnić swoim sąsiadom ze wsi. W rzeczywistości prawie każdy miłośnik aut z PRL nabył swój złom za grosze tudzież odziedziczył po dziadku, po czym wyremontował za bezcen lub wcale. Nie przeszkadza to jednak, by próbować pieprzyć głupoty mniej zorientowanym w temacie i  snuć opowieści o "milionowej" wartości takiego egzemplarza.

Prawda jest jednak brutalna; Wystarczy spojrzeć na ceny polskich pojazdów za granicą aby zrozumieć, że są one kompletnie nic niewarte (podobnie jak u nas Trabant, mający u Niemców większą estymę ze względów stricte sentymentalnych). Z kolei nawet pobieżna analiza jakości odremontowania 90% peerelowskich bolidów wskazuje, że jest to kompletny złom. Warto mieć to na względzie, kiedy następnym razem na zlocie samochodowym wejdzie Wam na ucho posiadacz Dużego Fiata albo Poloneza i zacznie pierdolić o "jedynym takim egzemplarzu w Polsce", "perfekcyjnym stanie technicznym" i że nie sprzeda nawet za dwieście tysięcy. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeżeli samochód jest przedłużeniem penisa, to motocykl jest jego protezą

Woronicza Carmageddon

Wychujamy cię, ale za to bezpiecznie.