Kubica jakby jechoł, to by wygroł.

Mój pierwszy teść - z wydatnym wąsem, w skórzanej czapce z daszkiem, ubrany w skajową kurtkę z bazaru - był kimś w rodzaju specjalisty od betoniarki i układania półpustaków. Zgodnie z wieloletnią tradycją polskiego robotniko-chłopa pracował ciężko przez cały tydzień, a w weekendy odpoczywał. To oznaczało picie. Weekend zwykle rozpoczynał od powrotu do domu i kontrolnego rzucania kurwami do teściowej, a po skończonej awanturze zasiadał wieczorem przed telewizorem i otwierał flaszkę, zajadając przy tym kanapki „ze serem”, które usłużnie donosiła mu cichutka jak mysz małżonka. Telewizor stanowił jedynie anturaż dla cotygodniowego rytuału nasączania się alkoholem. Najczęściej leciał Polsat, a na nim sobotnie,  głupie komedyjki. Teść reagował okazjonalnie na sytuacje na ekranie, głównie w momentach, kiedy na ekranie ktoś coś stłukł albo się wywrócił. Przenosił wtedy wzrok z kanapek na ekran i mówił zwykle coś w rodzaju „ale się wyjeboł”. Następnie z powrotem wracał do konsumpcji.

W przerwie między wiadomościami a prognozą pogody nadawano skrót wiadomości sportowych i pokazywano urywki z imprez samochodowych. Wtedy - nieważne czy pokazują Formułę 1, WRC, skróty z rallycrossu, ba, nawet żużel - teść wypowiadał swoje sakramentalne w tych momentach zdanie: „Kubica jakby jechoł, to by wygroł”.

Pisze o tym, bo tak się jakoś głupio złożyło, że względem mentalnym wszyscy pozostali jeszcze przy życiu fani Kubicy są dość podobni do rzeczonego, byłego teścia. Kubica stał się ikoną wioskowych, bożkiem posiadaczy starych BMW i wszystkich intelektualnie zapóźnionych mieszkańców naszego kraju, połykających na stacjach benzynowych hot-dogi. A szkoda.

Kiedy Kubica był naprawdę dobry, wiedziało o nim niewielu. Jednym z nich był Julian Obrocki, uczestnik rajdu Paryż-Dakar, dziennikarz motoryzacyjny obdarzony ciętym językiem i słuszną, nabytą w czasie kariery sportowej nienawiścią do PZMotu. Było to w 1996 roku, kiedy Kubica startował w kartingu i był talentem na miarę Mozarta. Obrocki bił na alarm o pomoc dla niesłychanie utalentowanego Kubicy, którego Polska pod postacią Polskiego Związku Motorowego miała kompletnie w dupie. Kubica nie mógł się rozwijać w kraju, bo PZM nie oferował mu absolutnie nic. W końcu spakował manatki i wyniósł się wraz z rodziną do Włoch. Wtedy zaczął starty w Mistrzostwach Włoch juniorów w kartingu i zdobył dwa razy pole position. Tu trzeba nadmienić, że we Włoszech karting to coś świętego i narodowego. Wygrana kogokolwiek zza granicy była odbierana tak, jakby u nas jakiś zagraniczniak wygrał konkurs wiedzy o Janie Pawle II. Sukces Kubicy był tak nieprawdopodobny, że jego gokarta sędziowie rozbierali dwukrotnie, podejrzewając oszustwo, m.in. zwiększenie pojemności skokowej. Na fali sukcesu już po czterech wyścigach kontrakt z Kubicą podpisał zagraniczny zespół. Wydaje się, że właśnie wtedy był znakomity czas, aby zapewnić Kubicy z państwowych pieniędzy wszystko, co niezbędne do szlifowania talentu, a najlepiej było by go w ogóle z Polski nie wypuszczać.

Tzw. kubek Kubicy. Słynny orlenowski gadget, w którym ktoś umoczył parówkę. Według nieoficjalnych źródeł tekst układał sam Obajtek, ale dla pewności skonsultował gramatykę z doktorem Dudą.

No ale stało się inaczej i Kubicę z kraju wypuszczono. Po 8 latach na obczyźnie Robert wypłynął już jako kierowca Formuły 1. W tym sporcie brakło mu szczęścia; Nigdy nie był rewelacją na miarę Małysza w skokach czy Lewandowskiego w futbolu. Raz coś tam wygrał, kiedyś zdarzyło mu się jakieś Pole Position, ale to wszystko było raczej w atmosferze czekania aż „Miszczu” rozwinie skrzydła. A potem zdarzył się wypadek.

Wypadek był wodą na młyn wszystkich zawistnych i maluczkich, jakich jest w tym kraju około 40 milionów. Zaczęło się publiczne obśmiewanie Kubicy i wyzywanie go w internetowych komentarzach od idiotów. Zaczęto mu wypominać, że zaryzykował taką karierę żeby przejechać się Skodą Fabią w rajdzie, ale prawda jest taka, że po prostu nie miał szczęścia. Wypominać Kubicy, że rekreacyjnie wsiadł do auta rajdowego i się – przecież nie celowo - rozbił jest tak samo głupie, jakby wypominać Schumacherowi, że założył narty i przydzwonił w kamień na stoku. Po prostu pech. Każdy, kto uprawia sport wie o czym mowa; Często się ryzykuje, często robi się rzeczy przeczące zdrowemu rozsądkowi, często bolą kolana, bolą mięśnie, ale człowiek wciąż trenuje, walczy, biegnie. Nie myśli o tym, że się uszkodzi, bo liczy się tylko adrenalina i uczucie walki, które uzależnia bardziej niż alkohol i narkotyki.

Już wtedy było wiadomo, że Kubica do pierwszej stawki nie wróci. Jednak krajowe media wciąż próbowały rozgrzewać nadzieję; Umacniały tych wszystkich nieszczęśników pijących w sobotni wieczór wódkę przy Polsacie w nadziei na rychły powrót króla do F1. Wieszczono objęcie przez niego wyścigowego tronu zasłużonego nie mniej niż tron piotrowy dla Papieża-Polaka. Co z tego wyszło - doskonale wiemy.

Dziś Kubica jest już tylko zgraną kartą, wielokrotnie wyciąganą z Orlenowskiej talii przy okazji reklamowania hot-dogów, promocji światełek odblaskowych przyklejanych na tornistry i innych bzdetów. Nie ma w tym jego winy ani złej woli. Jest tylko sytuacja spowodowana stykiem tandetnych elit władzy, wyrzucających w błoto miliony złotych na promocję dawno wygasłej gwiazdy oraz prymitywnej części społeczeństwa widzącego w nim odbicie swoich nadziei, kompleksów, zmarnowanych szans i wiecznego myślenia że „jakbyśmy jechali, to byśmy jednak wygrali”.

Komentarze

  1. Na orlenie rzucili tornistry z Kubicą na powrót dzieciaków do szkoły LOL

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeżeli samochód jest przedłużeniem penisa, to motocykl jest jego protezą

Woronicza Carmageddon

Wychujamy cię, ale za to bezpiecznie.